Nie, nie myślę w tym momencie o ludziach, którzy przykuwają się grubym łańcuchem do 300 – letniego drzewa, tylko tych wszystkich, którzy nie mogą już po prostu patrzeć na obskurne, szare blokowiska i są w stanie naprawdę wiele zrobić, aby to zmienić… Może trochę przesadzam, bo zabrzmiało to naprawdę dramatycznie, ale w każdym razie na pewno stać ich na kreatywne, zaskakujące pomysły.
Prawda jest taka, że coraz bardziej brakuje nam zieleni. Owszem, pojawiają się ekologiczne budynki, które współgrają z krajobrazem, ale powiedzmy sobie szczerze – w wielkiej metropolii trudno o takie rozwiązania. Co więcej, często brakuje nawet zwykłych parków, w których można dać sobie odpocząć od zawrotnego tempa współczesnego życia. Dlatego cały czas rośnie zapotrzebowanie na ‘unaturalnianie’ modernistycznej przestrzeni, często bardzo niekonwencjonalnymi metodami. Coraz popularniejsza staje się ‘miejska agrokultura’ i ‘zielona partyzantka’ – czyli manipulowanie przestrzenią, często wbrew wytycznym zarządcom miejskim. Taki zielony protest przeciwko burym molochom.
Czy można połaczyć ogrodnictwo z sztuką uliczną?
W wiedeńskim Künstlerhouse otworzono wystawę poświęconą ponownemu wprowadzeniu zieleni do miast. W naprawdę bardzo niebanalny sposób. Różni artyści, architekci i projektanci krajobrazów zaprezentowali własne wizje alternatywnego zagospodarowania terenów miejskich, tworząc oryginalne ogrody na praktycznie każdej wolnej (albo i nie 😉 przestrzeni.
Ale nie tylko artyści mają dość ponuractwa. Coraz większym zainteresowanie cieszy się inicjatywa tworzenia publicznych ogrodów, cyzli przestrzeni, która miasto wydziela mieszkańcom, aby Ci mogli samodzielnie zajmować się ogrodnictwem. Takie akcje bardzo poprawiają relacje społeczne.
A co, jeżeli władze miejskie nie chcą się zgodzić na podzielenie się terenem? Cóż, zawsze znajdą się sprytniejsi ‘zieloni partyzanci’ którzy wszedzie stworzą ogród z niczego 🙂